Wyprawa na ryby do Norwegii na wyspę Smøla – relacja – kwiecień 2025 r.

Wyprawa-na-ryby-Norwegia-Smola-orki

13.04 wróciliśmy z pierwszej w tym roku wyprawy wędkarskiej na wyspę Smøla. To była pod wieloma względami wyjątkowa wyprawa, lecz po kolei…

Podróż

Naszą podróż zaczęliśmy nad ranem 4 kwietnia. Luksusowym autokarem marki Mercedes w niezapomnianą podróż wyruszyło 22 rządnych przygód wędkarzy. Cztery kolejne osoby wsiadły po drodze. Każdy miał dwa miejsca siedzące, co zminimalizowało trudy podróży. Przez Bałtyk przeprawiliśmy się promem Unity Line i następnego dnia po godz. 14 dojechaliśmy do celu.

WYprawa-na-ryby-autokar

Dzień I

Pogoda przywitała nas po norwesku – chmury przesuwały się nisko nad głowami, ale między nimi przebijały się promienie słońca, rzucając światło na fiord. Najważniejsze jednak, że właśnie ucichł wiatr, który szalał przed naszym przyjazdem.

Zakwaterowaliśmy się w domkach położonych tuż przy przystani. Rozpakowaliśmy sprzęt, odebraliśmy łodzie – solidne aluminiowe jednostki z silnikami Honda 60 KM, wyposażone w echosondy i GPS-y. Byliśmy gotowi.

Łodzie-wyprawa-wedkarska-norwegia

Pierwsze wypłynięcie na 2-3 godziny na rekonesans w fiordzie zakończyło się pierwszymi rybami na łodziach – głównie dorszami w przedziale 2-4 kg. Od gospodarza bazy wiedzieliśmy, że do fiordu wszedł śledź, chociaż nam tego dnia nie udało się go namierzyć .

Dzień II

Drugiego dnia wiatr nadal był znośny, lecz fala dochodziła do 2 m wysokości. Była to długa fala o okresie ok. 10 s, bezpieczna, lecz powodująca dyskomfort. Część uczestników nabawiła się choroby morskiej i postanowiła wrócić do fiordu. Jak się później okazało, w fiordzie pojawił się śledź a za nim dorsz. Na otwartym morzu, na sprawdzonych miejscówkach, ryba brała chimerycznie. Łowiliśmy dorsze, molwy, rdzawce oraz czarniaki.

Dzień III – Griptaran

Trzeciego dnia wiatr osłabł i postanowiłem popłynąć na legendarny Griptaran. To świetne łowisko dużych dorszy, lecz zdarzają się również halibuty. Z rana fala była jeszcze dość wysoka, w ciągu dnia wypłaszczyła się. Łowisko położone jest ok 25 km od bazy, na otwartym morzu. Część kolegów pomna „dyskomfortu” z przedniego dnia nie zdecydowała się popłynąć. Na Griptaran popłynęły trzy doświadczone załogi.

Na miejscu trochę czasu poświęciliśmy na znalezienie ławic małego czarniaka, którego w tym miejscu zazwyczaj są ogromne ilości. Łowiliśmy czarniaki, a następnie spuszczaliśmy je pod ławicę, która zawieszona była ok. 10-15 m nad dnem. Na naszej łodzi z pierwszych kilku napłynięć wyszły 2 dorsze ok. 4-6 kg. Było też branie dużego dorsza (prawdopodobnie), którego jednak nie dało się zaciąć.

Przemieściliśmy się na kolejne miejsce. Tam na podczepionego na lekki pilker z dozbrojką czarniaka uderzył dorsz, który chwilę później wylądował na łodzi. Ważył mało w stosunku do długości, bo 12 kg. Był chudy i miał pusty żołądek. Później miałem jeszcze jedno ładne branie, lecz ryba szybko się spięła.

Przez następne godziny brania ustały, łowiliśmy jedynie małe czarniaki. W pewnym momencie poczułem branie, a po zacięciu udało się podciągnąć kilka metrów rybę, która zachowywała się, jak rozłożony parasol, czy przysłowiowa ciężka szmata. Po chwili „parasol” ruszył w dół, a ja z moim kijem z cw do 250 g nie mogłem nic zrobić.. Po wyciągnięciu kilkudziesięciu metrów linki, ryba puściła przynętę. Jestem pewien, że był to duży halibut, który prawdopodobnie chwycił za samego, sporego czarniaka lub był słabo zapięty. Inna załoga z tego samego miejsca podciągnęła pod burtę halibuta ok. 1,5 m, lecz nie dali rady wciągnąć go na łódź, a zdjęcia ryby, wraz z telefonem, pechowo popłynęły za halibutem w otchłań błękitu…

W pewnym momencie blisko naszej łodzi przepłynęło kilka orek. Jak się później okazało, bliżej brzegu też grasowały a to dopiero był zwiastun spektaklu, który nam zaprezentowały te piękne i przyjazne ludziom ssaki.

Z łowiska postanowiliśmy spłynąć wcześniej i na chwilę zatrzymać się na rdzawcowej górce. Tam przez 1,5 godziny złowiliśmy więcej ryb niż przez 5 godzin na Griptaranie (nie licząc czarniaków). Brały piękne, waleczne rdzawce, przekraczające 5 kg, ale też nie dużo mniejsze dorsze.

Dzień IV i V – orki

Kolejne dwa dni wiatr rozdawał karty – wypływaliśmy podczas okienek pogodowych. Nie było potrzeby pływać daleko, ponieważ dorsz był w fiordzie, a na morzu fala dochodziła do 3 m. Największa atrakcją okazały się jednak orki! Cóż to był za widok! Początkowo te ogromne ssaki powodowały w nas lekkie obawy, lecz z każdą chwilą oswajaliśmy się z ich obecnością. A tym, którzy podzielili się nimi rybami, odwdzięczyły się popisami rodem z Loro Parku na Teneryfie 🙂

Dzień VI, VII i VIII

W czwartek nie było szans na wypłynięcie. Wiatr osiągał prędkość 27 m/s. Z rana pojechaliśmy do sklepu na zakupy, a resztę dnia poświęciliśmy na integrację 🙂.

Ostatniego dnia na wodzie pogoda pozwoliła na wędkowanie do godz. 11. Później zaczęło wiać.

Popłynęliśmy wszyscy na pobliskie łowisko, kilka minut drogi od bazy. Tego dnia padał przelotny deszcz, było mgliście. Koledzy wędkujący w tym miejscu dwa dni wcześniej, widzieli dużego haibuta, która „wyszedł” na powierzchnię za holowanym dorszem. Miałem cichą nadzieję na spotkanie z tym królem norweskich wód…

Dorsze brały bardzo ostrożnie. Najlepiej sprawdzał się filet ze śledzia na haku pilkera. Choć sonar pokazywał śledzie, to nie było ich dużo i nie chciały brać na „choinki”. Kilka ryb udało się jednak złowić. W ten sposób bawiliśmy się 3 godziny. Na 45 minut przed powrotem do bazy popłynęliśmy bliżej wyjścia w morze. Tam złowiłem jedynego, wyciągniętego na łódź podczas tej wyprawy halibuta. Nie był duży, metrowy.

Do godz. 11 wszystkie załogi wróciły do bazy, a wieczorem zdaliśmy czyste i zatankowane łodzie. Następnego dnia, po pamiątkowym zdjęciu i rozdaniu upominkowych dyplomów, wyruszyliśmy w drogę do domu. Na Smølę wrócimy we wrześniu i ponownie na wiosnę w przyszłym roku. Oferta wyprawy wrześniowej znajduje się tutaj. Do zobaczenia na łowisku!

Smola-kwiecień-2025-konec-turnusu

Podsumowanie

Smøla to nie jest zwykłe miejsce. To wyspa, która żyje własnym rytmem – spokojnym i nieprzewidywalnym. Każda wprawa tutaj to nowe historie, nowi ludzie, nowe emocje. I choć wracamy zmęczeni, z pociętymi od linki i haczyków palcami, ze stratami w sprzęcie – to wracamy też naładowani pozytywną energią 🙂

Halibuty, które uciekły, dorsze, które zapełniły nasze lodówki, rdzawce, które walczyły do końca, orki, które dla nas zatańczyły – to wszystko zostaje w głowie na długo. I sprawia, że już podczas drogi powrotnej pojawia się myśl: byle do następnej wyprawy 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top